Prawda?

- "House of Cards"

0 komentarze:

'Pisanie to przede wszystkim ból dupy.'



- napisał P. Wereśniak w "Alchemii scenariusza filmowego".

Gapię się w ścianę. Gapię się w okno. Gapię się w otwarte drzwi, gdzie akurat ktoś przechodzi i widząc moje puste spojrzenie, rzuca - O, widzę, że nic nie robisz, to idź po coś na obiad. 

Ja nic nie robię? NIC NIE ROBIĘ? Wymachuję w jego stronę laptopem, gdzie na cyfrowej kartce widnieją dwa zdania. Domownik ucieka w popłochu i więcej się nie zbliża. 

„Muzo natchniuzo, tak ci końcówkuję w niepisaniowości - natreść mi ości i uzo.” Miron napisał z 50 lat temu. 

Słońce zachodzi. Za oknem powoli nie ma już na co patrzeć. Łzy napływają mi do oczu. To jest ten moment, pod koniec dnia, gdy wszystkie wielogodzinne rozważania powinny nagle zaskoczyć i w kwadrans złożyć się w gotowy tekst. Przecież to się zdarza.

Ale praca twórcza jest okrutna. 

Następnego dnia wracam ze szkoły załamana. Zajęcia ze scenariusza często się tak kończą. Opadam bez sił na kanapę. Domownik zaniepokojony pyta, co się stało. No to mówię, że nadal nie mam konfliktu, że bohaterka jakaś mdła, że jej cel jest niezrozumiały i stawka za mała. Rozmówca patrzy na mnie jak na kosmitkę, odczekuje chwilę i pyta - „to problem?...”

Jak nie napiszesz - słyszysz od znajomych „Co to za problem wymyślić historię?"
Jak napiszesz - słyszysz od scenarzysty „Szefie... ten dialog jest brzydki jak psi chuj...”

Zapytacie, to po kiego czorta do tego założyłam jeszcze bloga? 

Bo pisanie jest fajne. I wciąga. Gdy po wszystkich wzlotach i upadkach postawisz upragnioną kropkę... to co masz robić. Zaczynasz pisać coś innego. I jara Cię to.

A teraz siedzę w parku. Poza śpiewem ptaków jest kompletna cisza. Piszę tę notkę otwierającą na bloga. Jest pięknie. I nic mnie nie boli.*




*Bo to miała być pierwsza notka z dnia 10.03.14. Ale byłam w Świecie Bez Internetu. 
(Aktualnie patrzę w okno.)

1 komentarze:

Przypowieść o kompocie.



Kiedy jest Ci tak źle, że już gorzej być nie może, zacznij się walić kijem po nodze. Kiedy przestaniesz, od razu poczujesz się lepiej. 
- F. Gump

Stara historia, wczoraj przypomniana. 

Jadę na ważny egzamin na początku studiów. Zima. Psuje się autobus, przez co spóźniam się na pociąg. Na egzamin też. Zdaję jednak później, po trzech godzinach nerwów. Dzień zaczął się źle, ale teraz już jest ok.

Przez obsuwę z egzaminem spóźniam się na próbę do teatru. Na tyle, że już kończą. No trudno. Zwijam się do domu. Ten średnio udany dzień też zaraz się kończy. 

Z daleka widzę tłumy na przystanku tramwajowym. Pada mroźny deszcz. Podchodzę - trakcja zepsuta. Wszystko stoi. Dobra, nie ma co, idę na pociąg. - No, ja już pół godziny stoję, coś się zepsuło. - Oznajmia jakiś pan na peronie SKM z tłumu tych wszystkich, którzy wpadli na ten sam pomysł co ja. Dosyć tego. Zawracam.

Żeby przeczekać całe zło, w ciepłym centrum handlowym rozglądam się za ławką. Brak. Siadam na brzegu fontanny i oddycham z ulgą. - Tu nie wolno siadać. - Oznajmia ochroniarz. Najwyższą siłą woli nadal zachowuję się jak cywilizowany człowiek.

Dwie godziny później udaje mi się dotrzeć do domu. Zmęczona. Zmoknięta. Przemarznięta. Wreszcie. Finito. Wchodzę do kuchni, a tam, na blacie, stoi jedna, jedyna rzecz - słoik kompotu z wiśni.

Tak.

To jest to.

Już wszystko będzie dobrze.
...

Nie mogę otworzyć słoika. 

Wołam mamę, chwytamy słoik razem. Nic. Kolejna próba. Nic. 
- No to nie będzie kompotu. Weź coś innego. - Rzuca beztrosko mama.

Rozpłakałam się. 

Mama wytrzeszcza na mnie oczy. Zrywa się zdezorientowana i rzuca z przestrachem - To może ja przyniosę drugi z piwnicy.


Morał:
Czego ryczysz dziewczyno, jest drugi słoik.


Modelka ucharakteryzowana: Karolina Rucińska

2 komentarze:

Skoro mówimy o wojnie.



"(...) włączył telewizor. Był lekka obruszany w czasie i oglądał film od końca, a potem jeszcze raz we właściwej kolejności. Film opowiadał o amerykańskich bombowcach z drugiej wojny światowej i o ich dzielnych załogach. Oglądany od tyłu wyglądał tak:

Amerykańskie samoloty, podziurawione, z rannymi i zabitymi na pokładach, startowały tyłem z lotniska w Anglii. Nad Francją nadleciało na nie tyłem kilka niemieckich myśliwców, wysysając pociski i odłamki z niektórych bombowców i członków załogi. To samo zrobiły z zestrzelonymi amerykańskimi samolotami na ziemi, które wzbiły się tyłem w powietrze, zajmując miejsca w szyku.

Bombowce nadleciały tyłem nad płonące niemieckie miasto. Tam otworzyły swoje luki bombowe i wysłały jakieś cudowne promieniowanie magnetyczne, które stłumiło pożary, zebrało je do stalowych pojemników i wciągnęło te pojemniki do brzuchów samolotów. Tam zostały one ułożone w równiutkie rzędy. Niemcy na dole mieli swoje własne cudowne urządzenia. Były to długie stalowe rury, które wysysały odłamki z ciał ludzi i samolotów. Mimo to nadal było kilku rannych amerykanów i kilka uszkodzonych bombowców. Dopiero nad Francją pojawiły się ponownie niemieckie myśliwce i zrobiły porządek, tak że wszystko było jak nowe. 

Po powrocie bombowców do bazy wyładowano z nich stalowe cylindry i odesłano je z powrotem do Stanów Zjednoczonych Ameryki, gdzie pracujące dzień i noc fabryki rozmontowywały cylindry, rozdzielając ich niebezpieczną zawartość na minerały. Szczególnie wzruszało to, że pracę wykonywały prawie same kobiety. Potem minerały rozsyłano do specjalistów w różnych odległych okolicach. Ich zadaniem było ukryć je pod ziemią w tak sprytny sposób, żeby już nikomu nie zrobiły krzywdy."

- Kurt Vonnegut, "Rzeźnia numer pięć

p.s. Zdjęcie zrobiłam na festiwalu teatrów ulicznych. 

2 komentarze:

Masz tylko chwilkę.

Marcin Skoczek / skoq.pl

0 komentarze:

Impro... ale... że... co?


- Jesteście taką grupą śmieszków. - Tak sobie wytłumaczył całą sprawę mój kumpel.

Słowem wstępu do tematu, rozwinę nieco:

Oficjalnie, impro(v), to improwizacje / teatralne / komediowe / kabaretowe. I niezależnie, czy aktorzy wychodzą na scenę zagrać serię kabaretowych scen, czy godzinny spektakl, łączy ich to, że wszystko tworzą na poczekaniu, zazwyczaj w oparciu o życzenia widowni. I to się nawet trzyma kupy. I nie, nie jest ustawione. 

Nieoficjalnie, impro to furtka do zmiany postrzegania świata. Jest jak wytrych, po użyciu którego ludzie robią wielkie oczy pytając „To tak można?”. Otóż to. Można. 

(W ogóle można dużo więcej, niż nam się zazwyczaj w życiu wydaje.)

Gdybym dekadę temu nie została siłą zaciągnięta przez koleżanki na impro warsztaty Szymona Jachimka, byłabym dziś dużo poważniejszym człowiekiem. Wzdrygam się na samą myśl. 

Będę na tym blogu dużo pisać o impro. No nie mogę inaczej. W setkach już mogę liczyć godziny przegadane na ten temat. Na scenie spędziłam około 300 wieczorów, w sali warsztatowej nawet nie wiem ile, ale leci 8 rok akademicki gdy co tydzień uczę w niej chętnych do impro przygody. Dodać do tego raz-dwa razy w tygodniu moich impro-treningów od liceum i oto pełen obraz lwiej części mojego życia. 

A jako, że wiem po sobie, że impro dobrze na człowieka działa, a ja lubię dzielić się dobrem, od teraz będę dzielić się z Wami moimi przemyśleniami, obserwacjami i pomysłami. Wbrew pozorom nie jest to bardzo hermetyczny temat. Oczywiście, jeśli zajmujesz się impro, lub właśnie chcesz zacząć - to będą teksty specjalnie dla Ciebie. Ale znam wielu ludzi, których nie obchodzi wskakiwanie na scenę, ale trenują impro dla czystego samorozwoju. Dla pobudzenia kreatywności. Otwarcia na ludzi. Dla radości. 

Ostatnio mój ulubiony wykładowca akademicki, dr Krzysztof Kornacki, (który czasem na zajęciach z filmu zagaduje o impro, odkąd wziął rodzinkę na mój występ) zakrzyknął w rozmowie o moich warsztatach „To skandal! Musi pani natychmiast zacząć kasować za to grubą kasę, bo to za dużo ludziom daje! I nie będą musieli już iść do psychologa!”

Czy potrzebujecie psychologa - nie wiem. Pewnie wszyscy potrzebujemy. 

Zresztą przyjrzyjcie się z bliska dowolnej grupce improwizatorów. No wypisz, wymaluj - wariaci. Ale czego innego oczekiwać od ludzi, których naczelną zasadą jest:

Tak, zróbmy to!

5 komentarze:

Równonoc.


Dziś równonoc. 
Jutro razem ze słońcem wstanie wiosna i najbliższe pół roku będzie więcej dnia, niż nocy. Yeah. 
W dzisiejszych czasach nie przywiązujemy do takich wydarzeń wagi. Ba, w ogóle ich nie zauważamy. Nawet nie wiemy w teorii, kiedy przypadają zmiany pór roku. Jakieś przesilenia, jakieś równonoce, to u Sapkowskiego i Donatana, a nie w prawdziwym, zabieganym świecie.

0 komentarze:

Najbardziej kozackie zdjęcie w historii.



Nie ma, NIE MA bardziej kozackiego autoportretu zrobionego z ręki.

Jeff Bridges na planie "True Grit".

http://www.jeffbridges.com/true_grit_book/true_grit_photo_02.html

0 komentarze:

Time of our lives.



Znowu to się stało.

Macie tak czasem? Przypadkowe myśli, a robią burdel w głowie. Ciągną się godzinami, miesięcami. Z jednej strony jest w nich coś niezręcznie patetycznego, a z drugiej przytrafiają się w kolejce do kibla w obskurnym klubie, albo na przystanku, czekając na spóźniony autobus.

3 komentarze:

Dobre lata.


True Detective (2014). Woody Harrelson

0 komentarze:

Świat czeka!



"Nie skoczę do wody, póki nie nauczę się pływać" - powiedział głupi. 
- Julian Tuwim

Co ty tam piszesz!

Słyszałam już tyle razy, że głowa mała. Wygrzebywałam z odmętów damskiej torebki na imprezach skrawki papieru, paragony, bilety, cokolwiek, na czym da się pisać, bo usłyszałam dobry tekst. W autobusach ołówkiem notowałam na marginesach akurat czytanych książek zaobserwowane sytuacje. Ostatnio znalazłam całe archiwum notatek w formie "wersji roboczych" w starym telefonie - wyrwane z kontekstu są tak intrygujące, że z kalendarzem po datach śledziłam, co się wtedy mogło dziać. Zanim wyrzucę z kieszeni jakiś śmieć, muszę skontrolować, czy nie ma na nim zapisków.

Jestem skrybą.

Obecnie jestem pochłonięta pracą nad scenariuszami na moich studiach z reżyserii. Nadmiar myśli wylewa mi się uszami, a opuszki palców ścierają na klawiaturze. Toż to piękny dzień na rozpoczęcie bloga.

Zapraszam Was do towarzyszenia w moim pisaniu w czterech kategoriach na dobry początek:

"Dolce Vita" to efekty moich wspomnianych notatek na wszystkim i o wszystkim. Opowieści, sytuacje i przemyślenia z życia wzięte. 

"Kreatura" to dział o szeroko pojętej twórczości. Tematy nie dające spać, męki twórcze, uniesienia i inspirujące postaci, na które się natykam. No i dużo o impro, co wyjaśnię niebawem.

"Ktoś, kiedyś", to cytaty z książek, kadry filmowe i wszelkie inspiracje spośród już przez kogoś powiedzianych i zrobionych .  

"Otwieram wino", będą to rozmowy z ciekawymi ludźmi. Temat bez dna. Ten dział ruszy najpóźniej. W tej chwili siedzę po uszy w filmach, ale jak to powiedział nasz profesor Piotr Mikucki - "Jak to się skończy, musicie jak najszybciej wrócić do świata i ludzi." Jeszcze chwila.

No to co. Raz, dwa i wskakuję do blogowej wody.

Cześć. Miło mi Cię poznać. Mów mi Róża. 

2 komentarze: