Impro... ale... że... co?


- Jesteście taką grupą śmieszków. - Tak sobie wytłumaczył całą sprawę mój kumpel.

Słowem wstępu do tematu, rozwinę nieco:

Oficjalnie, impro(v), to improwizacje / teatralne / komediowe / kabaretowe. I niezależnie, czy aktorzy wychodzą na scenę zagrać serię kabaretowych scen, czy godzinny spektakl, łączy ich to, że wszystko tworzą na poczekaniu, zazwyczaj w oparciu o życzenia widowni. I to się nawet trzyma kupy. I nie, nie jest ustawione. 

Nieoficjalnie, impro to furtka do zmiany postrzegania świata. Jest jak wytrych, po użyciu którego ludzie robią wielkie oczy pytając „To tak można?”. Otóż to. Można. 

(W ogóle można dużo więcej, niż nam się zazwyczaj w życiu wydaje.)

Gdybym dekadę temu nie została siłą zaciągnięta przez koleżanki na impro warsztaty Szymona Jachimka, byłabym dziś dużo poważniejszym człowiekiem. Wzdrygam się na samą myśl. 

Będę na tym blogu dużo pisać o impro. No nie mogę inaczej. W setkach już mogę liczyć godziny przegadane na ten temat. Na scenie spędziłam około 300 wieczorów, w sali warsztatowej nawet nie wiem ile, ale leci 8 rok akademicki gdy co tydzień uczę w niej chętnych do impro przygody. Dodać do tego raz-dwa razy w tygodniu moich impro-treningów od liceum i oto pełen obraz lwiej części mojego życia. 

A jako, że wiem po sobie, że impro dobrze na człowieka działa, a ja lubię dzielić się dobrem, od teraz będę dzielić się z Wami moimi przemyśleniami, obserwacjami i pomysłami. Wbrew pozorom nie jest to bardzo hermetyczny temat. Oczywiście, jeśli zajmujesz się impro, lub właśnie chcesz zacząć - to będą teksty specjalnie dla Ciebie. Ale znam wielu ludzi, których nie obchodzi wskakiwanie na scenę, ale trenują impro dla czystego samorozwoju. Dla pobudzenia kreatywności. Otwarcia na ludzi. Dla radości. 

Ostatnio mój ulubiony wykładowca akademicki, dr Krzysztof Kornacki, (który czasem na zajęciach z filmu zagaduje o impro, odkąd wziął rodzinkę na mój występ) zakrzyknął w rozmowie o moich warsztatach „To skandal! Musi pani natychmiast zacząć kasować za to grubą kasę, bo to za dużo ludziom daje! I nie będą musieli już iść do psychologa!”

Czy potrzebujecie psychologa - nie wiem. Pewnie wszyscy potrzebujemy. 

Zresztą przyjrzyjcie się z bliska dowolnej grupce improwizatorów. No wypisz, wymaluj - wariaci. Ale czego innego oczekiwać od ludzi, których naczelną zasadą jest:

Tak, zróbmy to!

5 komentarzy:

  1. :)) Taka płyta koncertowa zespołu Pogodno jest i nazywa się "Całe życie z wariatami". Bardzo się utożsamiam z nazwą tej płyty. W podobnym do Twojego pozytywnym rozumieniu tego słowa.

    A te 300 wieczorów na scenie dało mi do myślenia (bo pewnie podobną ilość mam na koncie), że toć to zaraz prawie będzie tak, że jakbyśmy grali co wieczór to nasz "tour" by trwał bity ROK. Szmat czasu :D I przypomniało mi się, że ostatnio się śmiałem, że za rok chyba będę obchodził "15 lat działalności artystycznej" bo wtedy pierwszy raz poszedłem na kółko teatralne :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Apropos tego fragmentu: " I to się nawet trzyma kupy. I nie, nie jest ustawione." Cały czas mnie zastanawia, jak ludzie sobie wyobrażają wcześniejsze "ustawienie" takiego występu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie też mnie to zawsze zastanawiało. Jedną teorią, jaką słyszałam kiedyś od widza była - że improwizatorzy mają przygotowane sceny pod konkretne hasła i tak długo wybierają od widzów sugestię, aż trafią w jakieś przygotowane. No i przypomina mi się wujek Karoliny, który jej oznajmił, że to jest po prostu niemożliwe wymyślać takich rzeczy na poczekaniu, co oznacza, że muszą być przygotowane wcześniej. I że on nie wie jak, ale rozumie, że my przysięgliśmy, że nawet rodzinie nie możemy się przyznać :)

      Usuń
  3. Uwielbiam tę naczelną zasadę! Podpisuję się oraz... Widziałam Ciebie w akcji kilka razy za sprawą Ewki Czernowicz. Ogólnie byłam pod wrażeniem, a nawet jestem nadal. Oraz podziwiam skrycie i otwarcie a także niech Was niesie to szaleństwo, które potem się innym udziela i im robi dobrze :)

    OdpowiedzUsuń