Czego pragnie publiczność i czy powinieneś jej to dać.

Impro Dżem, Gdańsk /fot. Wojtek Rojek


- Orgazm!

Krzyczy nawalony widz podczas wieczoru impro na Festiwalu Komedii Szpak w Szczecinie. 

- No dobrze, a coś innego? - Pyta prowadząca występ.
- ORGAZM!
- A może...
- O R G A Z M!

I tu pojawia się pytanie, czy należy go napastliwemu widzowi dać. Przynajmniej jest szansa, że - jak to facet - zamilknie po nim przynajmniej na kilka minut. 


Kilka lat temu, podczas pierwszego festiwalu 3dwa1 improff w Konstancinie, Kanadyjczycy z grupy Uncalled For powiedzieli, że bardzo nam zazdroszczą. Że impro w Polsce dopiero się rozwija, a co za tym idzie, musimy nauczyć widzów, jak je odbierać i reagować. I w zależności od tego, jak my ich wychowamy, tak impro będzie postrzegane w naszym kraju. Poczujcie tę odpowiedzialność. Zwłaszcza, że pracujecie nie tylko na swoją sceniczną przyszłość, ale następne pokolenia improwizatorów.

A teraz Was zaskoczę.

Publiczność nie jest naszym panem. 
Publiczność to nasze dzieci. 

Ciekawskie, uważne, kochane, żądne zabawy i czasem niesforne, a nawet nieznośne. A my je kochamy bezwarunkowo, nawet jak nie dają nam żyć. I musimy je wychować. 

Wszystkie dzieci zaczynają przygodę z mówieniem od tych samych słów. Mama. Tata. Prosektorium. Kibel. Rzeźnia, kościół, cmentarz. Takie to już ścieżki biegną po szarych zwojach, prawdopodobnie w przekonaniu o swojej oryginalności. I nie można mieć dziecku za złe, że jara się swoim pierwszym słowem, bez świadomości, że przed nim powiedziało je sto innych dzieci. Ale to Wy tu jesteście rodzicami i Waszym zadaniem jest zachęcać dzieci do szukania nowych słów.

Wszyscy borykamy się z powtarzającymi się sugestiami, ale dobra wiadomość - możecie wybierać! Nie należy za bardzo wybrzydzać, żeby nie tracić dynamiki i nie powodować podejrzliwości u widza, ale gdy przepuścicie pierwsze dwie sugestie, nic się nie stanie. Z dziećmi trzeba rozmawiać. Jeśli strasznie, kolektywnie chcą zobaczyć scenę w kiblu, to konkretyzuj, może będzie to wychodek na obozie harcerskim, a może kryształowa toaleta w pałacu.

Publiczność, gdy podrasta, zaczyna sama odrzucać banały. Wiedzą, co już bywało i chcą nowego, bo jak wiemy, dzieci szybko się nudzą. A starszaki czują się na tyle pewnie, że słysząc po raz 10 hasło "są gejami!" sami potrafią w dziecięco okrutny sposób zawetować hasło i zweryfikować swoje potrzeby, zanim zdążymy zrobić to ze sceny - robią się samodzielne.

A jeśli nie masz ochoty po raz setny bawić się w toaletę i rzeźnię, możesz szczerze to dzieciom powiedzieć. Z grupą W Gorącej Wodzie Kompani mieliśmy okres, kiedy podczas parunastu pod rząd długich form publika chciała przy ustalaniu relacji, żeby chłopaki grali gejów. Za każdym razem można było poznać, którzy widzowie byli nowi, bo śmiali się z tego do rozpuku. Po tym czasie nastało kilka miesięcy, kiedy odrzucaliśmy na wstępie takie sugestie mówiąc wprost - graliśmy to sto razy i mamy dość, to nie podlega dyskusji. No i zaczęły się pojawiać inne propozycje. Można? Można.

Wracając do początku - czy dać mu ten ORGAZM?

Nie.

Nie będzie mi się tu bachor przyzwyczajał, że awanturując się, dostanie ciastko.

4 komentarze:

  1. Mam podobne podejście, a mianowicie nie czuję się źle, gdy odrzucam jakąś ofertę, bo padła już 100 razy lub z innych powodów. Jednocześnie dzięki wielkie za metaforę "publiczność = dzieci", to poszerza moją perspektywę w temacie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jako zwolennik wielu teorii Alfreda Adlera bardzo podoba mi się i to porównanie widowni do dziecka.
    No dobra, były cycki, był orgazm, czekam jeszcze na coś o przemocy :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Scenarzysta dysponuje dwoma głównymi kolorami emocji: seksem i przemocą" / Lew Hunter, "Kurs pisania scenariuszy" :)

      Usuń